niedziela, 2 kwietnia 2017

Rozdział 2 "- Jak możesz to nazywać darem, skoro twój dotyk zabija?"


J U L I A



Liczę bicia serca.
1 uderzenie...
2 uderzenie...
3 uderzenie...

Dłoń Warnera spoczęła na moim ramieniu, a druga ujęła mój policzek.

- Julio, spójrz na mnie. - Usłyszałam jego głos, jak przez mgłę. Powoli uniosłam wzrok, natykając się na zmartwione spojrzenie blado szmaragdowych oczu. - Nie musisz tego robić. Nic cię nie zobowiązuje, aby z nią rozmawiać.

- Aż tak źle? - spytał Kenji, unosząc brew.

- Minęło tyle czasu - wyszeptałam, zamykając oczy. Kiedy choćby pomyślałam o kobiecie, która wydała mnie na świat, aby w końcu zamknąć mnie w psychiatryku, automatycznie robiło mi się nie dobrze.

- Dlaczego nie chcesz się z nią zobaczyć? - spytał Castle, uważnie się we mnie wpatrując. Nie potrafiłam jednak wydusić z siebie choćby słowa. Objęłam się ramionami, spuszczając wzrok.

- No dobra - westchnął Kenji. - Pójdę z nią porozmawiać.

- Nie! - Niemal krzyknęłam. Na mój protest chłopak zatrzymał się nieco zdziwiony. - Nie możesz! Ona... ona gardzi takimi jak my - głos mi się załamał. Musiałam wziąć kilka oddechów, aby móc mówić dalej. - Ona mnie nienawidzi. Jestem dla niej potworem.

- W takim razie tylko ją zobaczę - powiedział Kenji spokojnie, widząc, że jestem już u skraju wytrzymałości. - Tylko zerknę, dobrze?

Nic nie odpowiedziałam, tylko odprowadziłam jego oddalającą się sylwetkę. Dotknęłam dłoni Warnera, która wciąż czule dotykała mojego ramienia. Czułam, że za chwilę wybuchnę płaczem, co zapowiadały łzy.

- Zabierz mnie stąd - szepnęłam ledwo słyszalnie do blondyna.

- Na dzisiaj koniec - powiedział szybko i obejmując mnie, powoli zaczął pchać w stronę wyjścia. Niemal czułam przeszywający mnie wzrok pozostałych. Obraz stawał się co raz bardziej zamazany, kiedy Warner prowadził mnie do pokoju, w którym po chwili się znalazłam. Rzuciłam się w stronę kąta, chcąc się znaleźć jak najdalej od drzwi. Osunęłam się na podłogę i podciągnęłam kolana, niemal się kuląc, gdy chowałam w nich twarz. Pozwoliłam łzą spłynąć po moich policzkach.

- Wszystko powoli zaczęło się układać - zaczęłam, ale nie dokończyłam, bo niemal zachłysnęłam się własnymi łzami. - Ale ona...

- Julio - zaczął Warner, powoli do mnie podchodząc. Uklęknął przede mną, dotykając mojej łopatki. - Tak mi przykro. - Poczułam, jak jego ramiona powoli mnie obejmują. Objął mnie całą, niczym zabawkę.

Czując jego zapach i bijące poczucie bezpieczeństwa, nieco się rozluźniłam. Łzy jednak nie chciały przestać przybywać, chociaż usiłowałam z nimi walczyć.

- To nie może być prawda - powiedziałam, łapiąc się za włosy i kręcąc głową. - Ona nie może tak po prostu przyjść i... - Nie zdążyłam dokończyć, bo drzwi nagle się otworzyły, a do środka wszedł Kenji. Widząc mnie i Warnera, znieruchomiał. Przełknął ślinę i odchrząknął, mówiąc:

- Cóż... twoja... no wiesz... Zaprosiłem ją do jadalni. Czeka na ciebie.

- Przeszukałeś ją? - spytał Warner, pomagając mi wstać.

- Miałem obmacywać matkę Julii? Pogięło cię? - spytał chłopak, patrząc się na niego jak na idiotę. - Sam to zrób. Zresztą, wątpię, aby mogła mieć jakąkolwiek broń, to jej matka!

- Co z tego - powiedziałam i ocierając łzy, wyszłam. Zaczęłam się kierować w stronę jadalni. W środku wiedziałam, że muszę się z nią zobaczyć, bo nigdy mnie to nie ominie.

Docierając do drzwi, ostatni raz przetarłam twarz, będąc gotowa na zmierzenie się z przeszłością. Jej demonami. Moja dłoń spoczęła na klamce, będąc gotowa ją przekręcić. Powstrzymało mnie wołanie Warnera z końca korytarza. Biegł w moją stronę, aż niemal na mnie wpadł. Ujął moją twarz i spojrzał mi w oczy.

- Nie pozwolę ci wejść tam samej.

- Wiesz, że ty i Adam jesteście jedyni, którzy wiedzą, co zrobiła mi moja matka?

- Ja wiem więcej - powiedział i stanął przodem do drzwi. Poczułam tylko, jak jego dłoń splata się z moją. - Czytałem twój dziennik. - Te słowa wystarczyły, aby moje palce ścisnęły mocniej jego dłoń. Zamknęłam oczy i nacisnęłam klamkę. Na znane skrzypnięcie otwierających się drzwi, rozwarłam powieki.

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to Delalieu, podający filiżankę osobie, która siedziała u szczytu stołu, a tyłem do drzwi. Z krzesła mogłam dostrzec fale brązowych włosów, dosięgających ramion. Moje serce zaczęło walić, jak szalone.

- Oto pani Evelyn Ferrars - powiedział Delalieu, patrząc na nas i dłonią wskazał na kobietę. Jej sylwetka odsunęła krzesło i wstała, powoli się odwracając. Kiedy cała jej twarz znalazła się w moim polu widzenia, poczułam się, jakby strzelił we mnie piorun wspomnień. Twarz, która znajdowała się kilka metrów ode mnie, należała do tej samej osoby, która co noc zamykała mnie w pokoju, nazywając potworem, i która osobiście dopilnowała, abym została odizolowana w ścianach psychiatryka.

Nie zmieniła się dużo od ostatniego razu: Jak zawsze ten sam ubiór, składający się ze starych jeansów, balerinek i wyblakłego swetra. Nawet włosy były takie same: jak zawsze do ramion z lekko postrzępionymi na skutek starych nożyczek końcówkami. Miałam wrażenie, że jej twarzy nie przybyło ani jednej nowej zmarszczki, zostały tylko te dwie ledwo widoczne na skroniach.

Kolor oczu, które po niej odziedziczyłam, przeszywały mnie obojętnie na wskroś.

- Może usiądziemy? - zaproponował Warner, kiedy ja nadal wpatrywałam się w kobietę. Była mi taka znana, ale równie mocno obca.

Dłoń Warnera pociągnęła mnie w stronę stołu. Spuściłam wzrok, skupiając go chwilowo na nogach Delalieu, który właśnie wychodził.

3 lata...

Minął 1 rok,
2 lata,
3 lata.

Co jej powiedzieć po 3 latach?

Warner odsunął mi krzesło, jedno dalej od szczytu stołu, gdzie siedziała Ona. Usiadłam niemal z ulgą. Nerwowo przełykając ślinę i cicho licząc w myślach, odważyłam się unieść wzrok i na nią spojrzeć. Ona także oderwała wzrok z nad filiżanki i wbiła go we mnie - ten sam twardy, pełny obrzydzenia.

- Nieźle się się urządziłaś. - Jej głos przerywający grobową ciszę sprawił, że aż się wzdrygnęłam. - Przyznaj się, ile ludzi zabiłaś dla pięknych ubrań i pieniędzy?

- Wyzwoliłam Sektor 45! - powiedziałam nagle. - Obalę Komitet Odnowy. - Na moje słowa, zaśmiała się i westchnęła, mówiąc.

- Warnerze, czy mógłbyś nas zostawić same?

- Nie - odpowiedział automatycznie. - Rozmawiacie teraz w mojej obecności, albo w ogóle.

- Chyba mam prawo porozmawiać ze swoją c ó r k ą? - Na ostatnie słowo miałam ochotę wybuchnąć płaczem i śmiechem jednocześnie. Jednak zamiast tego, spojrzałam na Aarona.

- Poczekaj na korytarzu - powiedziałam. Na moje słowa spojrzał na mnie z niedowierzaniem, mówiąc:

- Chyba żartujesz?!

- Proszę, daj nam kilka minut.

- Tak, kilka minut mi z zupełnością wystarczy - powiedziała kobieta.

- Proszę - szepnęłam. Chłopak popatrzył na mnie dłuższą chwilę, po czym wstał i wyszedł niemal trzaskając drzwiami. Wraz z jego wyjściem opuściło mnie całe poczucie bezpieczeństwa.

- Naprawdę sądzisz, że ci się to uda? - odezwała się. Spojrzałam na nią. - Mam na myśli Komitet Odnowy.

- Skoro zdołałam wyzwolić Sektor 45, to zdołam i zdołam obalić Komitet Odnowy.

- Z twoim przekleństwem?

- Darem - poprawiłam ją.

- Jak możesz to nazywać darem, skoro twój dotyk zabija?

- Zabezpieczam się - oznajmiłam, unosząc dłoń, na których widniały rękawiczki. - A mój dotyk to nie mój jedyny dar.

- Myślisz, że nie wiem? - spytała, unosząc brew. - Zdemolowałaś połowę Sektora. Widziałam występ twój i twoich przyjaciół. Uwierz mi, nie masz się z czego cieszyć. Jesteś n i e b e z p i e c z n a, dlatego radzę ci: przypomnij sobie ściany psychiatryka, bo prędzej czy później tam wrócisz.

- Żadne ściany mnie już nie powstrzymają - oznajmiłam, unosząc głowę na wskutek przybywającej mi odwagi. - Ty także.

W jej oczach zatańczyły dziwne płomyki. Zanim zdążyłam się zorientować, jej sylwetka rzuciła się w moją stronę z nożem w dłoni. W ostatniej chwili odskoczyłam. Nóż w jej dłoni wbił się w oparcie krzesła, na którym siedziałam sekundę temu.

- Jak - zaczęłam z szokiem, ale zanim zdążyłam dokończyć, jej dłoń wyszarpnęła nóż i ponownie na mnie naparła. W jednej chwili znalazłam się na stole, mając przed sobą jej nachylającą się nade mną pełną furii twarz. Zamrugałam kilka razy, orientując się, że właśnie ściskam jej nadgarstek, którego palce trzymały nóż tuż nad moją piersią.

- Nigdy nie powinnaś była wyjść z mojego łona. Nigdy nie powinnaś ujrzeć światła dziennego - wysyczała. To co się działo w jej oczach, nie można było nazwać furią    było to coś więcej, coś mrocznego. Jednak kiedy patrzyłam w jej tęczówki, miałam wrażenie, że coś mi nakazuje, abym ustąpiła. Poczułam się, jakbym zasypiała, ale przytomna. Zaczęłam rozluźniać mięśnie, pozwalając, aby koniec noża z każdą sekundą był co raz bliżej piersi, w której serce biło jak oszalałe.

1 sekunda...
2 sekunda...
3 sekunda...

Ostry czubek dotykał już naprężonego materiału ubrania. Wbijał się co raz głębiej i głębiej...

- Julio! - Głos Warnera rozległ się w pomieszczeniu. Moja matka została oderwana ode mnie, a nóż spadł na ziemie.

Nie podniosłam się ze stołu. Miałam wrażenie, jakbym się ocknęła z dziwnego transu. Dopiero, kiedy znane dłonie złapały mnie za ramiona, a twarz nachyliła się nade mną, potrząsnęłam głową. Aaron pomógł mi się podnieść. Zamknął mnie w ramionach, całując w czubek głowy.

- Nic ci nie jest? - spytał z przejęciem. Zmusił mnie, abym na niego spojrzała. - Julio, powiedz coś...

- W porządku - mruknęłam, lekko się chwiejąc. Jego ramiona mnie podtrzymały, nie pozwalając upaść. Zamrugałam kilka, wzrokiem wędrując ku wejściu, gdzie kilku żołnierzy trzymało Evelyn; krzyczała, starając się wyrwać.

- Zabierzcie ją! Zamknijcie! - rozkazał Warner.

Mężczyźnie wyprowadzili kobietę, kiedy ta krzyczała wyzwiska w moją stronę:
potwór, dziwka, wybryk natury, morderczyni...